poniedziałek, 30 czerwca 2014

Supełek z pętelką. - „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” Stieg Larsson (2005)

    Jakże ciężkie są jakiekolwiek powroty. Jeśli człowiek wyjdzie ze swoich ustalonych i dobrze działających ram postępowania, to trudno później się na nowo w nie wbić. Człowiek czuje, że brak mu weny, że sobie nie poradzi, że i tak nikt tego nie czyta i nikogo to nie interesuje. Krótko rzecz ujmując, można czuć, że trzeba zacząć wszystko od nowa i trzeba na nowo zdefiniować cele. Jednak, jeśli przekroczy się ten próg zbudowany z trudności i przeciwności, to może wszystko zacznie się na powrót układać? Niektórzy myślą, że Nina umarła. Ona jednak nie umarła, lecz tylko spała. Życie spłatało jej niezłego figla. Henrikowi Vanger również ktoś się psocił, ale o tym będzie w następnym akapicie.

    Henrik Vanger to 82-letni mężczyzna poszukujący mordercy wnuczki swojego brata, z którą był bardzo zżyty. Uważa, że morderca co roku wysyła mu na urodziny zasuszony kwiatek w ramce (tak jak robiła to Harriet przed swoją śmiercią) kpiąc sobie z niego. Po 40 latach od zaginięcia dziewczyny Henrik postanawia po raz ostatni prosić kogoś o pomoc w rozwiązaniu zagadki zniknięcia dziewczyny. Decyduje się na dziennikarza śledczego, który po przegranym procesie o zniesławienie, chce na jakiś czas zejść z widoku. Tym dziennikarzem jest Mikael Blomkvist, główny bohater powieści oraz dwóch kolejnych części trylogii Millenium. Mikael na rok przenosi się do Hedestad by spróbować rozwikłać tajemnicę Harriet Vanger.

    „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to książka, którą można zaliczyć do grubych, a takie książki zazwyczaj bardzo długo się rozkręcają. Kiedy Nina ją czytała, to ciągle zastanawiała się, kiedy wreszcie pojawi się cokolwiek, co jest związane z kryminałem. Kilka razy chciała ją rzucić w kąt, ale niezidentyfikowane „coś” ciągle dziewczynę zachęcało do dalszego czytania. Jak już coś zaczęło się dziać w powieści, to zaczęło się robić naprawdę ciekawie. Fabuła jest wciągająca, ale momentami bywa strasznie zagmatwana. Członków rodziny Vanger jest tak wielu, że trudno ich wszystkich ogarnąć, jeśli się ma tylko jedną głowę, a tak się składa, że Nina ma jedną. Może właśnie o to chodziło autorowi, żeby tak zakręcić czytelnikiem, żeby odpuścił sobie jakiekolwiek próby „schwytania” mordercy Harriet? Jeśli tak było, to Nina przyznaje, że odwalił kawał dobrej roboty, bo ona skapitulowała i tylko czekała, co przyniosą kolejne strony powieści. Patrząc na to z drugiej strony stwierdzam, że uczyniło to z Niny biernego czytelnika, który nie zastanawia się nad dalszym ciągiem historii.


    Nie pozostaje mi już nic innego, jak tylko sklecić kilka zdań podsumowujących. Po pierwsze, książka jest troszkę przydługawa i w pewnym momencie może zacząć odbiorcę męczyć swoją obszernością. Po drugie, według Niny nie jest to żadna super, rewelacyjna, nadzwyczajna pozycja, którą należałoby przeczytać. Po wielu opiniach i po samym tylko fakcie, że jest to światowy bestseller Nina oczekiwała czegoś takiego „wow!”. Trudno. Ona jest chyba po prostu z tego gatunku czytelników, którzy nie zawsze lubią to, co większości się podoba, ale oczywiście nie robi tego specjalnie (taki książkowy hipster z niej =)). Po trzecie, bohaterowie są całkiem znośni, można ich polubić, można się z nimi identyfikować, ale Nina nie chciała tego robić, ponieważ ich historie są trudne i ciężkie. Powieść jak najbardziej można polecić nie tylko zwolennikom gatunku. 
źródło okładki: czarnaowca.pl