“Światowa woja zombie” to wcale niecienkie tomisko – 538 stron.
Pomimo tego, że Nina dała sobie dwa tygodnie na przeczytanie tej książki nie
zdołała jej skończyć. Zostało jej jakieś 100 stron. Nie myślcie sobie, że nie
chciała doczytać do końca. Nic z tych rzeczy. Z całej siły swojej woli starała
się tego dokonać, jednak każda myśl o tym odrzucała ją, na co najmniej 2 km od
książki. Kiedy osoba kochająca czytać zamiast cieszyć się z lektury odczuwa
raczej obrzydzenie i złość, to chyba nie jest to najlepszy znak. Tak właśnie było.
Nina była zła na tę książkę i była nią rozczarowana, bo liczyła na coś zupełnie
innego.
Nie jest to horror jak można w kilku opiniach przeczytać. Nie
ma w tej książce ani krztyny strachu i lęku, a tak właśnie według Niny powinny
działać na człowieka utwory o zombie. Bardzo zabrakło jej terroru i chociaż nie
lubi się bać – zaryzykuję nawet i powiem, że boi się bać – to liczyła na to, że
z wahaniem będzie czytała każde kolejne zdanie, z obawy przed tym, co może tam
zastać. Niestety, tak nie było. Była złość i irytacja, że jest to raczej
książka historyczna. Niny to nie zaciekawiło ani trochę.
Nie polubiła żadnego z bohaterów, bo jest ich za dużo i
pojawiają się tylko na chwilę. Przedstawiają swoje wspomnienia, doświadczenia,
historie i uciekają. Nie ma opcji, żeby kogoś polubić, a o przyjaźni i
przywiązaniu to mogą tylko pomarzyć. Nikomu nie trzeba kibicować, ponieważ i tak
wiadomo, że dana osoba przeżyła, skoro wiele lat później może o tej katastrofie
mówić. Nie ma dreszczyku emocji. Nina nie boi się o tych ludzi, a szkoda. Jeśli
nie wiedziałaby, że żyją to pewnie mocniej odbierałaby całą historię. Dziewczyna
bardzo lubi identyfikować się z bohaterami książek. Lubi cieszyć się i smucić
razem z nimi. W „World War Z” tego nie doświadczyła.
Spośród czterystu trzydziestu stron, które przeczytała
zaciekawiły ją dwa opowiadania. Powalająca liczba. Pierwsza historia należała
do pułkownik Christiny Eliopolis, druga do Japończyka Kondo Tatsumi. Dlaczego akurat
te dwie? Nie wiadomo. Może, dlatego że w nich działo się coś więcej niż w
pozostałych? Nie liczcie, jednak na rewolucyjną dawkę akcji. Kiedy przychodzi
Christinie zmierzyć się z dosyć sporą grupą zombie, autor nie zaszczyca nas
przebiegiem tego zdarzenia. Wiemy, że kobieta będzie walczyć, a w następnym
zdaniu już wiemy, że zombie "nie żyją". Brakuje tych szczegółów i detali. Nie oszukujmy
się! Brakuje flaków – nie, żeby Nina była ich wielką fanką, ale tematyka zombie
zobowiązuje.
Zastanawiające dla Niny jest jedno: jak książka ta stała się
bestsellerem. Czy fanom zombie podobało się? Każdy oczywiście ma prawo do
własnej oceny i tak jak dla ludzi ekskrementy są obrzydliwe, tak samo dla much
są fantastyczne. Jeśli w książce pojawiłoby się więcej z gry „Resident Evil” i
serialu „The Walking Dead”, to pewnie byłaby dla Niny do przełknięcia, ale w
tej formie, w jakiej jest nie zachwyca. A miała chętkę na tą powieść po
obejrzeniu zwiastuna ekranizacji.
okładka: Zysk i s-ka
źródło okładki: sklep.zysk.com.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz