Zastanawialiście się kiedyś jakby
to było spędzić wakacje na dzikim zachodzie? Nina wielokrotnie o tym myślała. To
mogłyby być takie „egzotyczne” wakacje pełne folkloru i kurzu. Powiecie pewnie,
że na polskiej wsi jest tyle folkloru, że wystarczyłoby dla wszystkich mieszkańców
starego kontynentu i nie ma co się zachwycać obcą kulturą ludową. Jednak Nina
sądzi, że warto znać i nasze, i cudze. Czyż mieszkanie na ranczo nie byłoby
pociągające? Wyobraźcie sobie tylko: jeansy, kowbojki, kapelusze, koszule w
kratę, konie i wiele innych rzeczy, które znajdziecie właśnie w „Zaklinaczu koni”.
Zanim jednak dotrzemy do
posiadłości Toma Bookera w Montanie, będziemy musieli przeżyć coś bardzo
przykrego i strasznego. Przyjdzie nam, bowiem (no może bardziej młodziutkiej
Grace niż nam) zmierzyć się z poważnymi skutkami po wypadku, któremu uległa
wspomniana już Grace. Podczas pierwszej zimowo-śnieżnej konnej przejażdżki
wydarzyła się tragedia, z której cudem dziewczyna i jej koń Pielgrzym ocaleli. Odnieśli
oni wiele obrażeń, ale żyli. Po tych wydarzeniach Grace i Pielgrzym potrzebowali
pomocy nie tylko w dojściu do siebie w sensie fizycznym, ale i psychicznym. Z
powodu braku poradni psychologicznych dla koni w Nowym Jorku matka Grace,
Annie, postanawia udać się do specjalisty, którego nazywa zaklinaczem, a
mieszka on w stanie Montana i nazywa się Tom Booker.
W książce występuje całkiem
niezła liczba postaci, ale człowiek nie gubi się na szczęście, kto jest kim. Jest
to oczywiście zasługa autora, który odwalił tutaj kawał dobrej roboty. Zawsze można
podzielić bohaterów na grupy, np. na bohaterów głównych i drugoplanowych, Nina
zaś woli podział na tych, których lubi i nie lubi. I tak oto są dwie osoby w
każdej kategorii. Zajmijmy się najpierw tymi okrytymi niełaską. Annie, matka
Grace, jest to postać bardzo irytująca. Wszystko wie, nie znosi sprzeciwu i
odmowy, ale jest zaradna i pewnie potrafiłaby nawet załatwić, żebyśmy w Polsce
mieli inny klimat i żeby nie występowało oblodzenie sieci kolejowych (w razie
potrzeby po wyjaśnienia odsyłam do minister Bieńkowskiej). Niby jest spoko, ale
swoim zimnem i oschłością nie zjednała sobie Niny. Tuż za Annie znajduje się
Tom. Jest to postać ogólnie pozytywna, ale nie przeszkadza to dziewczynie jej
nie lubić. Może chodzi o to, że wciąż widziała w nim Redforda? Robert,
ojciec Grace, to dobry facet. Nie należy jednak tego mylić z tym, że jest
nieudacznikiem. Jest czuły i świetnie dogaduje się z córką. Zachowanie Grace
może wydawać się denerwujące, ale ono jest poniekąd usprawiedliwione. Bohaterka
przeżyła piekło i dopiero stara się z tym uporać. Robert i jego córka to ta
dwójka, którą Nina polubiła.
„Zaklinacz koni” to dobra i
ciekawa książka. Napisana jest bardzo zgrabnie i czyta się ją przyjemnie, ale
są w niej dwie rzeczy, które nie zachwyciły Niny. Wątek miłosny w tej powieści
jest według niej tak potrzebny człowiekowi do życia jak wdychanie czadu. Drugą kwestią jest zakończenie. Jest ono tak rozczarowujące, że aż wstyd. Nina nie
wyobrażała sobie, że będzie wiało takim melodramatem i przesadą. No trudno. Mimo
wszystko jest to dobra książka i jest w stanie dostarczyć Wam wielu wrażeń i emocji.
okładka: Wydawnictwo Zysk i S-ka
źródło okładki: sklep.zysk.com.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz