Na samym początku zdradzę Wam pewien sekret: Nina
podchodziła do tego filmu bardzo sceptycznie. Obawiała się, że to będzie jedna
z tych wielkich hollywoodzkich superprodukcji. Strachem napełniała ją możliwość,
że film dorówna książce w jej genialności (wg Niny książka wcale taka nie była
i stąd jej niepokój).
Pierwsze co przyszło Ninie do głowy po obejrzeniu
„Dziewczyny z tatuażem” to, że się całkiem przyjemnie ogląda, ale do czasu aż
nie zacznie boleć od siedzenia jedna z zacniejszych części ciała. Film trwa
dwie i pół godziny, a ostatnie trzydzieści minut to czas wzmożonego wiercenia
się. Może gdyby nie fakt, że Nina znała całą fabułę i zakończenie, to film
trzymałby ją w napięciu, ale czytając wpierw książkę, to trudno nie znać
przebiegu wydarzeń. Dziewczyna w ogóle zauważyła, że oglądanie filmu po przeczytaniu
powieści często jest bez sensu. Nie ma frajdy, niepewności, lekkiego
dreszczyku, czy czego człowiek sobie zamarzy. Jest tylko oczekiwanie na
wiadome.
Co dobre w ekranizacji to to, że nie jest tak zagmatwana jak
książka. Podczas oglądania raczej nie będziecie mieć problemu z identyfikacją
członków rodziny Vanger, jak to miało miejsce w trakcie czytania powieści przez
Ninę. Nie wszystkie bowiem postaci odgrywają takie ważne role. A może to chodzi
po prostu o to, że wszyscy mają konkretne twarze, które ułatwiają identyfikację?
Nina chciałaby na chwilkę pochylić się nad osobą Mikaela
(Daniel Craig), głównego bohatera. Nie będzie czepiać się obsadzonego aktora,
chodź dla niej to nie był strzał w dziesiątkę, ale może większość ludzi
utożsamia go z Jamesem Bondem i przez sam tylko tego fakt, dziewczyna
przyznaje, że facet może się nadawać. W filmie Blomkvist został lekko ograbiony i
nie jest takim Casanovą jak bohater z powieści. Zamiast trzech partnerek
(oczywiście mowa tutaj tylko o tych kobietach, o których pisał autor, a co
działo się poza spisaną historią, to jeden Bóg raczy wiedzieć) miał jedynie
dwie. Biedactwo. Skoro jesteśmy przy bohaterach, to szybko rzućmy
okiem na Lisbeth (Rooney Mara). Nina tak sobie właśnie wyobrażała tę postać,
jak została przedstawiona w filmie. W sumie to twórcy nie mieli jakiegoś
trudnego zadania, ponieważ wygląd Lisbeth został dokładnie opisany przez Stiega
Larssona, podobnie jak jej zachowanie. Jeszcze tylko dodam, że Nina nie była ani
zachwycona, ani załamana grą aktorską. Stała ona na średnim poziomie i pewnie
dlatego tak ciężko dziewczynie przytoczyć konkretne sceny i okrasić je
komentarzem typu: „Mistrzostwo Świata. Trzeba być geniuszem, żeby tak to zagrać” albo
„Totalna beznadzieja. Dziecko zagrałoby to lepiej”.
O książce przeczytasz tutaj.
źródło okładki: filmweb.pl