Po przeczytaniu książki Nina bardzo chciała obejrzeć ten
film i tak też zrobiła. Nie była nim zachwycona, ale też nie była bardzo
rozczarowana. Czas trwania to 2 godziny 10 minut bodajże. Nie ma, więc
tragedii. Dłużyć się może osobom, które nie poszukują romantyzmu w filmach, które
nazywa się filmami science-fiction. Tak jak książka jest romansem osadzonym w
świecie kosmitów, tak ekranizacja również jest głównie romansem.
Cóż, już
prawie tradycją staje się, że Nina opisuje, co jej się podobało, a co nie
koniecznie. O to w końcu jej chodzi. Chce przedstawić Tobie lekkie porównanie
filmu z książką. Co zostało zrobione lepiej, a co gorzej. Zacznijmy może od
plusów.
Wujek Jeb
jest doskonały. Nina wyobrażała go sobie mniej więcej w ten sposób, w jaki
został przedstawiony. Jest to bardzo ciekawa postać. Chodzi cały czas po
jaskiniach ze swoją dubeltówką i pilnuje porządku, zwłaszcza po pojawieniu się
Wagabundy w ich gronie. Nie jest to postać pierwszoplanowa, ale jest to rola
świetnie odegrana. Może lepiej nawet od ról głównych? Jeśli chodzi o grę
aktorską, to szału nie ma, ale jest lepiej niż w „Zmierzchu”. Jakoś to tak wszystko
naturalniej wygląda w „Intruzie”. Nie często zdarza się, żeby jakaś zmiana
podobała się Ninie, a tu proszę, coś się znalazło. No dobrze, jest bardziej
dodatek niż zmiana, ale zawsze. W książce dowiadujemy się, że pola w jaskiniach
są oświetlane za pomocą luster zamocowanych na ścianach. W filmie dodali bardzo
fajną rzecz. Lustra były odwracane, żeby nie było widać z powietrza,
helikoptera, żadnych refleksów, odblasków. Nie mogli dać się złapać przez
łowców przecież. Taki mały zabieg, a dodał do historii trochę realizmu i
wiarygodności. Ninie podobała się jeszcze muzyka, co prawda nie ma ona związku
z książką, ale o wiele lepiej ogląda się film z dobrą muzyką niż bez niej. Bardzo
przyjemny jest moment, kiedy film się już kończy i przechodzi we wpadającą w
ucho piosenkę. Sprawia to, że widz nie chce wychodzić jeszcze z kina, albo nie
chce wyłączać telewizora. Niestety ścieżka dźwiękowa odtwarzana utwór po utworze
może wydawać się lekko psychodeliczna.
Minusy? „Czemu
prawie zawsze jest ich więcej niż plusów”? – zastanowiła się bohaterka bloga. Jest
to trochę zastanawiające, bo film sam w sobie nie jest zły. Odpowiedź jest
jednak prosta. Z reguły bardziej podoba nam się to, czego doświadczyliśmy
najpierw. No dobrze, Ninie nie podobało się, że film jest utopią za książką,
ale co mieli biedni filmowcy z tym zrobić. Najbardziej jednak dziewczynie brakowało
rozwinięcia relacji między Wagabundą a jednym z ukrywających się w jaskiniach mężczyzn. Wychodzi
z filmu na to, że zakochali się w sobie tak o, od niechcenia. Trochę razem
pracują, chwilę rozmawiają i już. Ni z gruchy, ni z pietruchy. W książce jest
to bardzo rozbudowany wątek. Można by to ulepszyć, rezygnując ze sceny z
udziałem Aarona i Brandta jak jechali po zaopatrzenie. Kompletna nieprawda, tak
w powieści nie było. Ninie brakowało też wątku Kyle’a i Jodi. Nic do samej fabuły
nie wnosi, ale troszkę ociepla wizerunek faceta. Został jeszcze jeden minus do
rozdania. Otrzymują go ludzie odpowiedzialni za obsadę, za bardzo źle dobraną
aktorkę do roli Wandy. Nie przypominała ona zbytnio anioła. Malutka była,
owszem, ale można jej było, chociaż włosy na blond przefarbować, żeby upodobnić
ją do książkowego modelu.
Podsumujmy,
zatem. Nie jest to film, nad którym można rozmyślać po obejrzeniu. Nina nie
pomyślała o nim: „O, jaki wartościowy film”. Można powzdychać sobie: „Och! Jaka
ta ich miłość jest piękna. Też taką chcę”, choć tak raczej tylko panie
zareagują. Jest to przyzwoity romans na wieczór, dość dokładnie oddający fabułę
z książki pod tym samym tytułem.
O książce przeczytasz tutaj.
ulotka filmu: Monolith Films
O książce przeczytasz tutaj.
ulotka filmu: Monolith Films
źródło ulotki filmu: kinówki.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz