Nina postanowiła wraz z pięcioma alianckimi śmiałkami wybrać
się na wczasy. Wyjątkowo nie będą to wczasy pod gruszą, ale pod ostrzałem. Chłód,
deszcz, śnieg, wiatr. Idealne warunki, żeby rozpocząć misję
niszczycielsko-samobójczą na Nawaronie. Zmierzmy się dziś z potężnymi
bliźniaczymi działami umieszczonymi przez Niemców w jaskini jednej z greckich
wysp.
O co chodzi w powieści? Chodzi o to, że na wyspie Cheros
znajduje się tysiąc dwustu żołnierzy, których trzeba ewakuować, ale na
przeszkodzie stoją wspomniane wcześniej działa, które tę ewakuację
uniemożliwiają. Istnieje tylko jedna słuszna opcja. Trzeba owe działa
zniszczyć. Powołana zostaje, więc grupa pod dowództwem kapitana Mallory’ego,
która ma tego dokonać.
Według Niny dużym plusem są bohaterowie. Tacy prawdziwi, z
krwi i kości. Nie są nieomylni i mają swoje słabości. Z takim bohaterami można
i chciałoby się zaprzyjaźnić. Życzy im się szczęścia i powodzenia podczas
misji. Jak coś im nie wychodzi, to jest przykro Ninie. Można się do nich
przywiązać i powstaje troska o ich zdrowie i życie. Z Andreą przy boku nie
obawiałaby się nikogo, a z kapitanem Mallorym to chyba nawet wspinaczka górska nie
byłaby jej straszna. Zresztą za kapitanem to pewnie by wszędzie poszła, a to w
zasadzie dobrze o nim świadczy, jako o dowódcy.
Pomimo braku fachowej wiedzy na temat zapalników i innych
bibelotów z działu „materiały wybuchowe”, braku wiedzy o broni (Nina musiała
sprawdzić jak ma wyglądać peem i schmeisser) i braku zmysłu taktycznego czytelnik
bez problemu powinien zrozumieć, na czym mają polegać i jak mają wyglądać
poszczególne operacje. Miłośnikowi militariów prawdopodobnie łatwiej sobie
wszystko wyobrazić i ma on pewnie pełniejszy obraz sytuacji, ale taki laik jak
Nina, z odrobiną internetowej pomocy, również jest w stanie w stopniu dostatecznym
opanować techniczną stronę powieści, a nawet jeśli tak się nie dzieje, to nie odstrasza to od czytania, ponieważ książka jest
napisana bardzo ciekawie i małe niezrozumienia nie powodują niechęci do dalszego
zaznajamiania się z fabułą.
Jeśli czytając powieść czujesz się tak jakbyś był razem z
bohaterami, czujesz wilgoć jakbyś leżał w tej samej jaskini, co oni, czujesz
zimno jakbyś leżał w śniegu obok nich, to znaczy, że autor jest dobry w tym co
robi. Alistair MacLean zdecydowanie był w tym dobry. Nina czuła często
dokładnie to, co czuli bohaterowie „Dział Nawarony”. Mówiła sobie czasem: „Dobra
jeszcze 10 stron i robię sobie przerwę”, po czym czytała jeszcze 20 czy 30
stron. Świadczyć to może o tym, że utwór jest napisany ciekawie i jest bardzo
wciągający (albo o fanatyzmie czytelniczki) i aż trudno uwierzyć, że tak
naprawdę nie ma wyspy Nawarony i nie było takiej operacji podczas II wojny
światowej.
Czy Nina poleca? Zdecydowanie tak. Poleca też czytanie po
trochu, żeby wątki się nie myliły. Czytając całość w dwa, trzy dni można mieć z
tym problem, więc warto dać sobie czas, żeby ze spokojem przetrawić to, co się
przeczytało.
okładka: Wydwnictwo ISKRY
źródło okładki: lubimyczytac.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz