Dziś mamy przed sobą poważne zadanie. Nie jest łatwo pisać o
ekranizacji bestsellerowej powieści, uwielbianej przez masy. Naciski ze wszech
stron, presja narzucona na Ninę przez nią samą. Haha! Żartuję. Piszemy tylko
prawdę i opisujemy odczucia Niny. Bez względu na panujące trendy.
Filmu raczej nie można zaliczyć do grona arcydzieł, ale nie
jest też beznadziejny, na szczęście. Tak jak książka jest bardziej tworzony z
myślą o młodzieży. Nie wyobrażam sobie, żeby rodzice Niny z chęcią go oglądali.
Jednak ona sama chyba prędzej obejrzy ekranizacje kolejnych części zamiast je
czytać, ale nie jest to jeszcze przesądzone, ponieważ lubi wiedzieć, co zostało
zmyślone, a co przedstawione zgodnie z powieścią.
Adaptacja jest dobrym odwzorowaniem książki, ale jest kilka
zmian, które jednak wcale nie psują fabuły, a nawet ją polepszają. Po pierwsze,
bardzo dobrze, że twórcy zdecydowali się pokazać, co dzieje się poza areną
igrzysk. W ten sposób możemy zaglądnąć do Dystryktów i Kapitolu, możemy być
świadkami buntów i układów. W książce narracja pierwszoosobowa nie pozwalała na
takie wędrówki. Po drugie, brakuje kilku wymuszanych pocałunków i przytulanek. Gdyby
ich ilość w filmie miała się zgadzać z ilością książkową zakochana para musiałaby
chyba, co dwie minuty poddawać się miłosnym obrzędom. No nie o to chyba chodzi,
więc dzięki Bogu, że nam tego oszczędzili.
Istnieją również zmiany, które Ninie nie spodobały się za
bardzo. Zabrakło jej Haymitcha (Woody Harrelson), który spada ze sceny podczas
dożynek w Dystrykcie 12. To mogłaby być scena filmu, bo jeśli zostałaby
zrobiona z należytą pieczołowitością byłaby komiczna. Upadki innych są przecież
takie zabawne, oczywiście, jeśli nie dzieje się nikomu żadna krzywda. Filmowcy okazali
się niezwykle łaskawi dla zwycięscy Igrzysk i ochronili go od masakrycznego
zmęczenia. W książce Suzanne Collins opisuje, że był skrajnie wycieńczony i
padał na twarz. Może podczas kręcenia filmu obawiali się o kontuzje podczas
upadania? Zwycięzca również za mało traci w porównaniu do książki. Chociaż jak
zastanowić się nad tym dłużej, to ta jego strata czyni z niego jeszcze
większego ciula. Może jednak dobrze, że tak go w filmie oszczędzili. Nikt by go
nie lubił pewnie.
Początek filmu, kojarzy się Ninie z obozem koncentracyjnym. Właściwie
z przywozem nowych więźniów do obozu. (Nie chodzi tu oczywiście o scenę w
lesie, ale o ten fragment po). Wszyscy idą poważni, przestraszeni, niepewni tego,
co się stanie. Jest szaro, ponuro, smutno. Na twarzach nie ma uśmiechów, ni
krztyny radości czy zadowolenia. Dosyć przytłaczający jest ten moment filmu. Z kolei
gest szacunku w Dystrykcie 12, czyli ucałowanie trzech palców dłoni,
wskazującego, środkowego, serdecznego i wyciągnięcie ręki do góry, przywodzi na
myśl apel z czasów hitlerowskich i tłumne oddanie czci najbardziej znanemu Niemcowi
w historii. Różnica jest taka, że w Dystrykcie 12 unoszą lewą rękę, a Heil Hitler
(lub „dotąd olejną”, jak kto woli) pokazuje się prawą.
O książce przeczytasz tutaj.
źródło plakatu: filmweb.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz