poniedziałek, 11 listopada 2013

Ludzie nie zombie i chcą żyć. - „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins (2008)

    Panem. Totalitarne państwo na terenach dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Podzielone na 13 Dystryktów i stolicę zwaną Kapitolem. 13 Dystrykt został zniszczony po przegranym powstaniu mieszkańców przeciw Kapitolowi. Władze Panem na pamiątkę zwycięstwa stolicy, a za karę dla obywateli 12 okręgów organizują co roku Głodowe Igrzyska. Z każdego Dystryktu losuje się dwóch uczestników – dziewczynę i chłopaka – w wieku od 12 do 18 lat. Trybut, bo tak nazywa się zawodnik, musi udać się do Kapitolu i tam wziąć udział w starciu na śmierć i życie z pozostałymi uczestnikami, a wygrać może tylko jeden.

    Książka jest wciągająca, ale dopiero jakoś od połowy, od momentu rozpoczęcia Igrzysk. Pomimo tego jest to pozycja bardzo przewidywalna. Przewidywana do szpiku kości. Od pierwszych stron wiadomo jak książka się skończy. Może nie wiadomo w 100%, ale tak mniej więcej, z naciskiem na więcej. Nie wiem czy przymiotniki: wciągająca i przewidywalna się wzajemnie nie wykluczają, ale skoro Nina takie miała odczucia, to nie pozostaje mi nic innego jak o tym napisać. Ciężkie jest życie sekretarza.

    „Igrzyska śmierci” napisane są stylem młodzieżowym i nie każdemu, kto wyszedł z okresu dojrzewania będzie to odpowiadać. Współczesne książki przygodowe różnią się od tych starych, klasycznych, które można czytać od dzieciaka do wieku sędziwego. W powieści znajdzie się też coś dla romantyczek, a mianowicie wątek miłosny, ale nie jest on powalający. Brakuje w nim pewnej nutki i przez to chyba trochę fałszuje.

    Ninę w książce denerwowała główna bohaterka. Chyba kiepsko, co? Katniss jest sprawna, silna, odważna, świetnie strzela z łuku, poluje po mistrzowsku, czyli krótko ujmując mega wymiataczka. Przy jej przyjacielu Gale’u nie jest to tak uderzające, ale gdy postawimy przy niej innego bohatera, niejakiego Peetę Mellarka to Katniss jest niemal superbohaterką. On potrafi się kamuflować i nosić ciężary. Ona jest niemalże żeńskim odpowiednikiem Beara Gryllsa. On jest uczuciowy. Ona jest wyrafinowana. Przypominała trochę Ninie bohaterkę z „Jutra” Ellie (też jej nie lubiła).

    Czego można się nauczyć z książki? Przede wszystkim, że ludzie, jeśli da im się tylko możliwość mogą być tak okrutni i parszywi, że dla dobrego widowiska są w stanie poświęcić życie 23 osób. Przed rozpoczęciem czytania Nina jakoś chyba nie do końca uzmysławiała sobie jak straszna jest taka sytuacja, ale w końcu to do niej dotarło. Żeby wygrać Igrzyska trybuci musieli się nawzajem powybijać i trudno ich tu oceniać, bo nie wiadomo jak my zachowalibyśmy się w takim położeniu. Każdy przecież chce żyć. Nie jesteśmy zombiakami, którym jest wszystko jedno.

    „Igrzyska śmierci” są hitem wśród nastolatków i niech tak będzie, jeśli im to pasuje, ale dla dorosłego, dojrzałego czytelnika może czegoś w niej brakować, żeby ogłaszać ją super powieścią. Czy Nina przeczyta pozostałe dwie części tej historii, która według niej jest skończona tego nie wiadomo. Ma ona jednak nadzieję, że autorka nie będzie nigdy rządzić żadnym krajem, bo kto wie, co wymyśliłaby dla swoich „poddanych” na obchody jakiegoś święta.

okładka: Wydawnictwo Media Rodzina
źródło okładki: mediarodzina.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz