W zeszłym tygodniu spełniło się kolejne czytelnicze marzenie
Niny (no może nie do końca, bo to dopiero tom pierwszy z dwóch). W końcu
zdecydowała się zabrać za „Małe kobietki” i je przeczytała. Było to bardzo
pozytywne doświadczenie, ponieważ książka jest zabawna i pouczająca.
Przede wszystkim mówi się o niej, że jest książką dla
dziewcząt, ale to nie znaczy, że dorosłe kobiety nie mogą jej przeczytać.
Oczywiście mogą i pewnie w większości przypadków będą one zadowolone z lektury.
Jeśli chodzi o chłopców lub mężczyzn, to oni również mają prawo zapoznać się z
małymi amerykańskimi kobietkami. Nina nie lubi rozgraniczeń na książki chłopięce
i te dla dziewcząt. Uważa, że każdy może czytać to, co mu się podoba i nie
powinien obawiać się reakcji innych ludzi, gdy powie, że przeczytał coś z
gatunku przeznaczonego dla płci przeciwnej. Trzeba jednak przyznać, że
dziewczynom pewnie łatwiej czytać książki przygodowe niż chłopcom romanse.
„Małe kobietki” romansem nie są. To książka opisująca życie
matki i jej czterech córek, podczas gdy ojciec znajduje się poza domem (bierze
udział w wojnie secesyjnej). Dowiadujemy się sporo o ich życiu codziennym, o
obowiązkach i zabawach. Każda z dziewcząt ma swoje ulubione zajęcie, i tak Jo
jest pisarką – amatorką, Beth pięknie gra na pianinie, Amy kocha rysować i
rzeźbić figurki. Postacie bohaterek są
bardzo dobrze nakreślone przez autorkę. Każda jest inna, ale razem się
uzupełniają. Są jakby jednym organizmem i jak jedna z dziewcząt niedomaga, to
reszta też jakby radzi sobie trochę gorzej.
Jest to powieść o relacjach i więziach w rodzinie. O tym jak
ważna jest wzajemna miłość i szacunek. O tym, że w życiu występują wzloty i
upadki. O tym, że jak jest ciężko, to trzeba się wspierać, a jak przychodzą
dobre chwile, to należy się razem radować. Nina czytając tę książkę, wspominała
swoje dzieciństwo i jej relacje z rodzeństwem, i widziała podobieństwa w ich
zachowaniu i zachowaniu dziewcząt spod pióra L.M. Alcott.
Wielu ludzi uważa tę powieść za moralizatorską. Nawet, jeśli
taka jest, to Ninie to nie przeszkadza. Dla niej
książka zawiera raczej dobre rady, które po upływie tylu lat nadal są aktualne,
a nie morały. Warto się jednak zastanowić czy czasem morał nie jest lepszy od
banału, czy innej niedorzeczności.
„Małe kobietki” nie są może arcydziełem literatury, jednak
jest w nich coś takiego, że przyciąga do siebie wielu czytelników nawet po tych
145 latach. Trudno powiedzieć, co to dokładnie jest. Może chodzi o dobry styl
autorki, może o chwytliwą historię, a może o ciepło rodzinne, którego każdy
chyba pragnie, a które zostało w tej powieści przedstawione. Chyba będziecie
musieli sami się przekonać, jeśli jesteście ciekawi, bo według Niny tych
powodów jest wiele i każdego może ciągnąć coś innego. Jedno jest pewne, jest to
wartościowa pozycja, ale chyba rzeczywiście bardziej dla płci pięknej, bo
jakiego faceta będą interesowały losy dziewiętnastowiecznych kobietek.
UWAGA!
„Małe kobietki” mogą silnie oddziaływać na emocje. Raz możecie się śmiać, a za chwilę możecie być tak zdenerwowani, że będziecie chcieli skrócić nauczyciela Amy o głowę – Nina miała taką ochotę, gdy czytała historię dziewczynki i jej cytrynek.
„Małe kobietki” mogą silnie oddziaływać na emocje. Raz możecie się śmiać, a za chwilę możecie być tak zdenerwowani, że będziecie chcieli skrócić nauczyciela Amy o głowę – Nina miała taką ochotę, gdy czytała historię dziewczynki i jej cytrynek.
okładka: Wydawnictwo MG
źródło okładki: wydawnictwomg.pl
źródło okładki: wydawnictwomg.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz