Nina zdecydowała, że wybierze się na wycieczkę zagraniczną.
Jest stosunkowo młoda, więc nie było problemu z wpuszczeniem jej do tego kraju.
Czekała tam na nią zupełnie inna przygoda niż się spodziewała. Udała się na
pustynię, żeby polować z Llewelynem Mossem na antylopy (była temu przeciwna – biedne
stworzenia), ale prócz zwierzaczków znaleźli jeszcze furę heroiny, ponad dwa
miliony dolców i kilku nieżywych Meksykanów. Kasę zabrali. I to był błąd.
Trzeba było zabrać też narkotyki.
Książka od samego początku jest bardzo wciągająca. Przy
pierwszym odczycie dziewczyna chciała tylko zerknąć na pierwsze 5 stron, a
zatrzymała się dopiero jakoś na 40. To już dobrze zapowiadało lekturę. Szkoda
tylko, że im dalej w treść tym mniej pasjonująca się stawała. Może nawet ciut
przewidywalna? Dialogi – zwłaszcza między stróżami prawa – fatalne. A pomysł,
żeby zostawić czytelnika samego z domyślaniem się, kto co powiedział jest
jeszcze gorszy. Nie ma nic okropniejszego, kiedy człowiek musi cofnąć się do
początku rozmowy i linijka po linijce analizować, kto jest autorem danego
zdania. No nie pykło.
Powieść bywa momentami brutalna, nie jest, więc przeznaczona
dla każdego. Jest też smutna, a czasem nawet lekko dla Niny straszna, bo
psychopatyczny Anton Chigurh bardzo przypominał jej potwora z „Desperacji”
Stephena Kinga, który nazywał się bodajże Tak. W książce znajdują się również fragmenty
bardziej filozoficzne, ale one nie za bardzo do niej przemawiały. Nie żeby Nina
była osobą bezrefleksyjną, ale nie zawsze cudze refleksje docierają do drugiego
człowieka, nawet, jeśli są dobre i słuszne.
Krajobraz pustynny to jest to, co się jej podobało. Lubi od
czasu do czasu znaleźć się w takim klimacie. Nie chciałaby oczywiście tam
mieszkać, ale w książce to jej odpowiada. Cieszy ją, że akcja rozgrywa się w
nieznanych jej miejscowościach, bo przecież nie wszystko musi się dziać w Nowym Yorku czy innym wielkim mieście. Podobno małe jest piękne.
Nina odnalazła nawet swoje ulubione słowo z tej książki.
Czasem tak jest, że jakieś słowo lub fraza przypadnie człowiekowi do gustu i
już sama jego obecność na stronie cieszy. Oczywiście może też być odwrotnie.
Słowem Niny z „To nie jest kraj dla starych ludzi” jest: obrzynek (karabin lub
strzelba z uciętą lufą). Mam tylko nadzieję, że nie świadczy to o jej ciemnych
zamiarach i pragnieniach.
Książka jest i dobra, i kiepska. Chyba wychodzi na to, że
jest średnia. Warto po nią sięgnąć, jeśli chce się czegoś nauczyć. Pokazuje ona,
bowiem, że nie warto być zachłannym, bo nasze życie może zamienić się w piekło.
Nina nie chciałaby przechodzić takiego koszmaru, jakiego zakosztował Moss
uciekając przed Chigurhem. Ja zresztą też nie i nie życzę tego nikomu.
O filmie przeczytasz tutaj.
O filmie przeczytasz tutaj.
okładka: Prószyński i S-ka
źródło okładki: lubimyczytac.pl
źródło okładki: lubimyczytac.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz