Kilka dni temu Nina nawet nie wiedziała, że powstała nowa
wersja filmu o muszkieterach. Można powiedzieć, że ucieszyła się z faktu, że
nie musi sięgać po jakąś staroć. Teraz uważa jednak, że lepiej byłoby gdyby tej
wiedzy nigdy nie zdobyła i nie musiałaby tej wersji oglądać.
Od czego zacząć? Mówi się, że najlepiej zaczynać od
początku, ale początek zalicza się do rzeczy, które nie przypadły Ninie do
gustu. Zacznijmy, więc od tego, co się jej spodobało, żeby zacząć dobrze. Nie
ma tego dużo także … także tego. Ciekawe były wstawki a’la rysunkowe, które
przedstawiały postacie. Później na tej liście można znaleźć konie, które
niestety występowały w zbyt małej liczbie, a na koniec mała perełeczka, król
Ludwik XIII. Jest to najlepsza rola męska, żeńska i nijaka w całym filmie.
Brawa dla aktora – Freddiego Foxa.
Przyszedł wreszcie czas na rozpisywanie się i narzekanie na
wszystko, co było złe, kiepskie czy słabe. Po pierwsze, ten film wygląda jakby
chciał mieć styl i dowcip wzięty prosto z „Piratów z Karaibów”, ale go nie ma. On
nie śmieszy. Wprowadził tylko Ninę w zażenowanie. To mu się udało trzeba
przyznać. Po drugie, ma tyle wspólnego z powieścią, co Nina z byciem maniakiem samochodowym, czyli prawie nic. Nie znajdziecie w tym filmie dobrego
odwzorowania książki. To jest jakby nowy twór tylko, że z takimi samymi
bohaterami i tłem historycznym, a to trochę mało nie sądzicie? Po trzecie,
wspomniany już sam początek. Atos (Matthew Macfadyen), Portos (Ray Stevenson),
Aramis (Luke Evans) we współpracy z Milady! (Mila Jovovich) próbują włamać się
do skarbca, w którym przechowywane są plany wynalazków Leonarda da Vinci.
Takiej współpracy nie było, o skarbcu i wynalazkach nawet nie wspominajmy. Tak,
ten początek zupełnie jak z filmu o Jacku Sparrowie. Kolejnym mankamentem są
efekty specjalne. Ogólnie, jako efekty są pewnie dobre, Nina się nie zna, ale
one nie pasują do „Trzech muszkieterów” Dumas. A efekty spowalniające (slow
motion), to już naprawdę zakrawają o pomstę do nieba. Wszystko to jest
zbyteczne.
Nina chciałaby pochylić się na dłużej nad postacią Milady. Z
powieści dowiadujemy się, że owa dama, kiedyś była związana z Atosem, ale to
było zanim został on muszkieterem, więc Portos i Aramis jej nie znali, a w
filmie proszę! Znają się doskonale. Cóż za brednie. Rzeczą zupełnie nie do wyobrażenia jest
scena, gdzie Milady walczy ze szpadą w dłoni z bodajże czwórką przeciwników. Ahahaha!
Nawet, jeśli walczyłaby z jednym gwardzistą, to już byłaby przesada i to gruba.
Milady wykonująca jakieś przedziwne akrobacje: tu podskoczy, tu wygnie się jak
Keanu Reeves w „Matrixie”, tu opuści się na linie niczym Tom Cruise w „Mission
Impossible”. Szał. Zastanawiające jest, dlaczego coś takiego zostało dodane.
Czy twórcy stwierdzili, że skoro Mila ma już doświadczenie z poprzednich
filmów („Szósty element”, „Resident Evil”) to może warto to wykorzystać? Skąd w ogóle pomysł, żeby to pani Jovovich grała Milady? Mała
zagadka została wyjaśniona. Okazało się, że aktorka jest żoną reżysera filmu.
Takie zjawisko ma nawet swoją nazwę - nepotyzm. Zapytacie pewnie skąd taki atak
na tę aktorkę ze strony Niny. No cóż, Nina po prostu uważa, że ona nie pasuje
do tej roli.
Często jest tak, że film nie oddaje w pełni książki, ale sam
w sobie jest dobry. W tym wypadku tak nie jest. Jest słaby jak piwo typu
radler, albo jak Niny bicepsy. Zakończmy dzisiejsze rozważania słowami
Koheleta: „marność nad marnościami i wszystko marność”.
O książce przeczytasz tutaj.
O książce przeczytasz tutaj.
plakat: Monolith Films
źródło plakatu: filmweb.pl
źródło plakatu: filmweb.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz