poniedziałek, 27 stycznia 2014

Ludzko-zwierzęca rehabilitacja. - „Zaklinacz koni” Nicholasa Evansa (1995)

    Zastanawialiście się kiedyś jakby to było spędzić wakacje na dzikim zachodzie? Nina wielokrotnie o tym myślała. To mogłyby być takie „egzotyczne” wakacje pełne folkloru i kurzu. Powiecie pewnie, że na polskiej wsi jest tyle folkloru, że wystarczyłoby dla wszystkich mieszkańców starego kontynentu i nie ma co się zachwycać obcą kulturą ludową. Jednak Nina sądzi, że warto znać i nasze, i cudze. Czyż mieszkanie na ranczo nie byłoby pociągające? Wyobraźcie sobie tylko: jeansy, kowbojki, kapelusze, koszule w kratę, konie i wiele innych rzeczy, które znajdziecie właśnie w „Zaklinaczu koni”.

    Zanim jednak dotrzemy do posiadłości Toma Bookera w Montanie, będziemy musieli przeżyć coś bardzo przykrego i strasznego. Przyjdzie nam, bowiem (no może bardziej młodziutkiej Grace niż nam) zmierzyć się z poważnymi skutkami po wypadku, któremu uległa wspomniana już Grace. Podczas pierwszej zimowo-śnieżnej konnej przejażdżki wydarzyła się tragedia, z której cudem dziewczyna i jej koń Pielgrzym ocaleli. Odnieśli oni wiele obrażeń, ale żyli. Po tych wydarzeniach Grace i Pielgrzym potrzebowali pomocy nie tylko w dojściu do siebie w sensie fizycznym, ale i psychicznym. Z powodu braku poradni psychologicznych dla koni w Nowym Jorku matka Grace, Annie, postanawia udać się do specjalisty, którego nazywa zaklinaczem, a mieszka on w stanie Montana i nazywa się Tom Booker.

    W książce występuje całkiem niezła liczba postaci, ale człowiek nie gubi się na szczęście, kto jest kim. Jest to oczywiście zasługa autora, który odwalił tutaj kawał dobrej roboty. Zawsze można podzielić bohaterów na grupy, np. na bohaterów głównych i drugoplanowych, Nina zaś woli podział na tych, których lubi i nie lubi. I tak oto są dwie osoby w każdej kategorii. Zajmijmy się najpierw tymi okrytymi niełaską. Annie, matka Grace, jest to postać bardzo irytująca. Wszystko wie, nie znosi sprzeciwu i odmowy, ale jest zaradna i pewnie potrafiłaby nawet załatwić, żebyśmy w Polsce mieli inny klimat i żeby nie występowało oblodzenie sieci kolejowych (w razie potrzeby po wyjaśnienia odsyłam do minister Bieńkowskiej). Niby jest spoko, ale swoim zimnem i oschłością nie zjednała sobie Niny. Tuż za Annie znajduje się Tom. Jest to postać ogólnie pozytywna, ale nie przeszkadza to dziewczynie jej nie lubić. Może chodzi o to, że wciąż widziała w nim Redforda? Robert, ojciec Grace, to dobry facet. Nie należy jednak tego mylić z tym, że jest nieudacznikiem. Jest czuły i świetnie dogaduje się z córką. Zachowanie Grace może wydawać się denerwujące, ale ono jest poniekąd usprawiedliwione. Bohaterka przeżyła piekło i dopiero stara się z tym uporać. Robert i jego córka to ta dwójka, którą Nina polubiła.

    „Zaklinacz koni” to dobra i ciekawa książka. Napisana jest bardzo zgrabnie i czyta się ją przyjemnie, ale są w niej dwie rzeczy, które nie zachwyciły Niny. Wątek miłosny w tej powieści jest według niej tak potrzebny człowiekowi do życia jak wdychanie czadu. Drugą kwestią jest zakończenie. Jest ono tak rozczarowujące, że aż wstyd. Nina nie wyobrażała sobie, że będzie wiało takim melodramatem i przesadą. No trudno. Mimo wszystko jest to dobra książka i jest w stanie dostarczyć Wam wielu wrażeń i emocji.  

okładka: Wydawnictwo Zysk i S-ka
źródło okładki: sklep.zysk.com.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz