Jeśli jakimś cudem nie oglądaliście jeszcze „Zaklinacza koni”,
a zamierzacie to zrobić, to przygotujcie się na długi seans, 2h 50min. Co więcej,
należy on do gatunku filmów nudnych i spokojnych, ale też godnych polecenia, ponieważ
to ciekawa historia jest i przecież nie tylko filmy z wartką akcją są warte
oglądania.
Ninie trudno jest się zdecydować, co było lepsze, książka
czy film. W jednym i drugim było coś, co się jej podobało i coś, co nie bardzo
przypadło jej do gustu. Adaptacja dobrze oddaje fabułę z powieści, Nina decyduje
się, więc postawić znak równości pomiędzy nimi.
W filmowym „Zaklinaczu koni” brakowało dziewczynie osoby
Roberta MacLeana (Sam Neill) - było go za mało - i przedstawienia jego relacji z Grace (Scarlett
Johansson). Według niej to jest istotna sprawa, że ojciec miał z córką lepszy
kontakt i lepsze z nią relacje niż jej matka. W filmie się tego nie wyczuwało.
Nina odbierała to tak: przyzwoite relacje z ojcem i kiepskie z matką. Kolejną rzeczą,
która powinna znaleźć się w ekranizacji (według bohaterki tego bloga) jest
wątek ponownej nauki jazdy konnej przez Grace. Fakt, jest jedna scena, kiedy
próbuje dosiąść konia, ale na tej próbie się kończy. Nie obserwujemy jej
postępów w tej dziedzinie, ale widać nie było pisane młodziutkiej Scarlett
Johansson jeździć na koniu na planie.
Wielkim zaskoczeniem dla Niny była Annie (Kristin Scott
Thomas) i Tom Booker (Robert Redford). Jeśli czytaliście opinię o książce, to
wiecie, że dziewczyna za nimi nie przepadała. W filmie jednak nabrała do nich
więcej sympatii i nie przeszkadzali jej w odbiorze całej historii. Annie
okazała się czułą i kochającą matką, a Tom okazał się być rudawy. Autor książki
chyba się pomylił, opisując Toma, jako przystojnego blondyna :)
Dwie sceny bardzo przypadły do gustu naszej pięknej
czytelniczko-widzce. Pierwsza to ta, w której Tom uczy Grace prowadzić
samochód. Świetnie nakręcone i świetnie zagrane. Twórcy uchwycili to coś, tą
niepewność, te wahania osoby, która po raz pierwszy jedzie sama samochodem. Oglądając
tę scenę, Nina czuła się tak jakby to ona była na miejscu Grace. Przypomniała sobie jej pierwsze chwile za kierownicą. Druga scena rozgrywa się w domku nad
potokiem na ranczu. Chwilowo mieszka tam Annie z córką i postanawia zaprosić Bookerów
na kolację w podzięce za ich dobroć i wszelką pomoc. To jest bardzo fajna scena,
choć głównie chodzi o rozmowę, która ma miejsce przy stole. Jest ciut zabawnie,
ale też naturalnie i ludzko. Mistrzowskie wybrnięcie Diane (Dianne Wiest) z patowej sytuacji.
Na koniec nie można nie wspomnieć o zmianie zakończenia. Według
Niny to doskonałe posunięcie. Naprawiło to wiele. Nie ma zbędnego patosu i
ckliwości. Wielki plus za to. Swoją drogą to jest niespotykane, żeby Ninie
podobała się zmiana zakończenia, a jednak tak jest.
O książce przeczytasz tutaj.
źródło plakatu: filmweb.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz