poniedziałek, 6 stycznia 2014

Małe rzeczy potrafią nie tylko cieszyć, ale też obrzydzać. - „Miłość w czasach zarazy” Gabriel García Márquez

    No i stało się. Po raz pierwszy przyszło mi pisać o książce, której Nina nie skończyła czytać. Jest dla mnie to taka nowość, że aż trudno mi się pozbierać i sklecić kilka zdań. Muszę jednak wysilić moją mózgownicę i dać z siebie wszystko, aby później nie mieć kaca moralnego.

    Jeśli myślicie, że Nina po prostu stwierdziła, że książka jej się nie podoba i odłożyła ją na bok, to się mylicie. Ona z całych sił chciała ją przeczytać, ale jakoś nie miała do niej serca. Spędziła nad nią dwa tygodnie. W tym czasie można by przeczytać jakieś opasłe tomisko, a co dopiero średniej długości romans. No niestety. Poległa. Wcześniej taka sytuacja miała miejsce tylko kilka razy, a książki nieprzeczytane do końca przez Ninę to: „Awantura o Basię”, „Zbrodnia i kara” oraz „Mistrz i Małgorzata”. W każdej z tych książek pojawiło się coś, co dziewczynę odrzucało lub odstraszało. Tak samo było w tym przypadku.

    Ta bestsellerowa powieść wcale Niny nie zaciekawiła, a wierzcie mi, starała się jak nigdy. Owszem pojawiały się momenty wciągające, ale za chwileczkę one odchodziły w siną dal i znów wiało… nudą? To zjawisko nudy, dla Niny rzecz jasna, w romansie wydaje mi się w pewnym stopniu niebywałe. Ona, która chłonie najmniejszy przebłysk, cień, namiastkę miłości w powieściach, nie dojrzała w romansie Marqueza choćby tego, co można spotkać w wątku miłosnym jakiejś książki sensacyjnej. Przecież jak Nina czyta i widzi, że gdzieś w przyszłości może pojawić się romansik, to jej oczy już się święcą dzięki iskrom, które w nich szaleją, a jej twarz zaczynają zdobić dwa policzkowe pulajdy, które tworzą się na skutek uśmiechu. W „Miłości w czasach zarazy” tego nie było. Może to przez tę zarazę?

    Dużym minusem jest też brak rozdziałów. Człowiek nie może powiedzieć sobie: „A przeczytam jeszcze jeden rozdział i pójdę spać”. Dla Niny jest to strasznie uciążliwe. Nie chodzi tu o to, że dziewczyna nie potrafi określić sobie ilości stron, które przeczyta zanim coś tam zrobi. Chodzi o to, że rozdziały przeważnie kończą pewien wątek czy jakąś myśl. Bez nich nie wiadomo, kiedy kończy się stare, a kiedy zaczyna nowe i czasem trzeba się zastanawiać, czego dana historyjka się tyczy. Nowy rozdział = nowe rzeczy i wszystko byłoby jasne.

    Pewnie nikogo nie zachęciło doświadczenie Niny z tą powieścią, ale ja Wam powiem tak, sprawdźcie i przekonajcie się sami, bo teraz jednak mieliśmy okres świąteczny, a wtedy człowiek często jest rozleniwiony i nie wszystko mu pasuje. Może tak właśnie było z Niną?

P.S. Wczoraj Nina przeczytała zdanie, które zniechęciło ją do końca. Przytoczymy tylko kawałek tego zdania: „Namydlały się, wyczesywały sobie gnidy, […]”. Fuj! Ponoć „nic, co ludzkie, nie jest mi obce” (Terencjusz), ale chyba jednak nie do końca. 

okładka: Wydawnictwo Muza
źródło okładki: muza.com.pl

2 komentarze:

  1. Dlaczego piszesz o sobie w trzeciej osobie? Strasznie to pretensjonalne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Anonimie!
      Nie piszę o sobie. Piszę o Ninie, a ja jestem tylko, powiedzmy, narratorem.
      Pozdrawiam :)

      Usuń