piątek, 10 stycznia 2014

Niedaleko pada jabłko od jabłoni. – „Miłość w czasach zarazy” w reżyserii Mike’a Newella. (2007)

    Pierwsze słowo na temat tego filmu, jakie Nina zapisała sobie w notatniku zaczynało się na głoskę „sz”, a dalej szły następujące litery: „m”, „i”, „r”, „a”. Po tym, czego doświadczyła, czytając książkę niby nie liczyła na nic lepszego, ale jednak gdzieś tam głęboko kryła się nadzieja na przyzwoity seans.

    Trudno Ninie porównywać powieść i film ze względu na to, iż książki nie skończyła czytać. Jednak może napisać, że początek filmu jest lekko bezsensowny, bez wprowadzenia do historii, jakie znajduje się w powieści jest zbyt oderwany od rzeczywistości. Dokładniej rzecz ujmując chodzi o pierwsze zdanie doktora Urbino (Benjamin Bratt) wypowiedziane do swojej żony. Na domiar złego zalatuje od niego takim patosem, że głowa mała. Gdy Nina usłyszała owo zdanie, wykrzywiła dosyć mocno swe usta, rozwarła jedno nozdrze (krótko mówiąc, zrobiła głupią minę) i powiedziała sobie: „Co jest z tym filmem nie tak”! A potem to już było tylko gorzej. 

    Jedno posunięcie twórców filmu zadziwiło dziewczynę. Dlaczego zmienili aktora odgrywającego rolę Florentina? Na początku widzimy całkiem dobrze prezentującego się Unaxa Ugalde, a potem następuje zamiana i mamy Javiera Bardena. Zrozumiałą rzeczą jest, że chłopak zmienił się przez te kilka lat, kiedy trwał w rozłące ze swoją ukochaną Ferminą (Giovanna Mezzogiorno), ale na Boga! bez przesady. Dodali mu, co najmniej 15 lat, a Fermina nie zmieniła się w ogóle. Powiem Wam w sekrecie, do czego przyznała mi się Nina. Powiedziała, że gdyby była na miejscu bohaterki i zobaczyłaby to samo, co ona, czyli Florentino po zamianie, to całkiem możliwe, że też by się zlękła i odwołała wszystko. 

    Dzieło to jest przykładem na to jak jedna kobieta i jedna jej decyzja może zrujnować życie mężczyzny. Oczywiście może też być na odwrót, ale tutaj mamy taką sytuację. W tym momencie mamy okazję do refleksji nad swoim postępowaniem. Warto się czasem zastanowić czy to, co robię i mówię nie ma zbyt wielkiego wpływu na drugą osobę i nie jest dla niej krzywdzące. Jednak patrząc na to z innej strony, można pomyśleć tak: „Dlaczego mam martwić się zawczasu czy nie skrzywdzę drugiej osoby? Przecież nie wiem jak będzie wyglądała przyszłość”. 

    Co było dobrego w tym filmie? Florentino został dobrze ucharakteryzowany na staruszka. Z Ferminą już poszło gorzej, bo ona jakoś za dobrze wygląda, ma zbyt jędrną skórę na twarzy, chociaż w scenie, w której stoi naga to już ta starość wygląda u niej lepiej. Widać lata grawitacji działające na jej ciało. Jednak scena jest okrutna, bo przywodzi Ninie na myśl tylko jedno: „Czy tak to wyglądało u moich dziadków”? 

    Ponoć „Miłość w czasach zarazy” to opowieść właśnie o miłości. Ale czy na pewno? Dla Niny jest to historia o bólu, o cierpieniu, o słabym życiu, o źle podjętych decyzjach. To smutne, ale żałowała nawet, że bohaterowie nie pomarli na cholerę. Jeśli ktoś znalazł coś pozytywnego w tym filmie, to proszę dajcie znać.

    A i jeszcze jedno. Tytuł powinien zostać zmieniony na „Seks w czasach zarazy”.

O książce przeczytasz tutaj.

źródło plakatu: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz