wtorek, 4 marca 2014

Miliony much nie mogą się mylić. - „World War Z” Maxa Brooksa (2006)

    “Światowa woja zombie” to wcale niecienkie tomisko – 538 stron. Pomimo tego, że Nina dała sobie dwa tygodnie na przeczytanie tej książki nie zdołała jej skończyć. Zostało jej jakieś 100 stron. Nie myślcie sobie, że nie chciała doczytać do końca. Nic z tych rzeczy. Z całej siły swojej woli starała się tego dokonać, jednak każda myśl o tym odrzucała ją, na co najmniej 2 km od książki. Kiedy osoba kochająca czytać zamiast cieszyć się z lektury odczuwa raczej obrzydzenie i złość, to chyba nie jest to najlepszy znak. Tak właśnie było. Nina była zła na tę książkę i była nią rozczarowana, bo liczyła na coś zupełnie innego.

    Nie jest to horror jak można w kilku opiniach przeczytać. Nie ma w tej książce ani krztyny strachu i lęku, a tak właśnie według Niny powinny działać na człowieka utwory o zombie. Bardzo zabrakło jej terroru i chociaż nie lubi się bać – zaryzykuję nawet i powiem, że boi się bać – to liczyła na to, że z wahaniem będzie czytała każde kolejne zdanie, z obawy przed tym, co może tam zastać. Niestety, tak nie było. Była złość i irytacja, że jest to raczej książka historyczna. Niny to nie zaciekawiło ani trochę.

    Nie polubiła żadnego z bohaterów, bo jest ich za dużo i pojawiają się tylko na chwilę. Przedstawiają swoje wspomnienia, doświadczenia, historie i uciekają. Nie ma opcji, żeby kogoś polubić, a o przyjaźni i przywiązaniu to mogą tylko pomarzyć. Nikomu nie trzeba kibicować, ponieważ i tak wiadomo, że dana osoba przeżyła, skoro wiele lat później może o tej katastrofie mówić. Nie ma dreszczyku emocji. Nina nie boi się o tych ludzi, a szkoda. Jeśli nie wiedziałaby, że żyją to pewnie mocniej odbierałaby całą historię. Dziewczyna bardzo lubi identyfikować się z bohaterami książek. Lubi cieszyć się i smucić razem z nimi. W „World War Z” tego nie doświadczyła.

    Spośród czterystu trzydziestu stron, które przeczytała zaciekawiły ją dwa opowiadania. Powalająca liczba. Pierwsza historia należała do pułkownik Christiny Eliopolis, druga do Japończyka Kondo Tatsumi. Dlaczego akurat te dwie? Nie wiadomo. Może, dlatego że w nich działo się coś więcej niż w pozostałych? Nie liczcie, jednak na rewolucyjną dawkę akcji. Kiedy przychodzi Christinie zmierzyć się z dosyć sporą grupą zombie, autor nie zaszczyca nas przebiegiem tego zdarzenia. Wiemy, że kobieta będzie walczyć, a w następnym zdaniu już wiemy, że zombie "nie żyją". Brakuje tych szczegółów i detali. Nie oszukujmy się! Brakuje flaków – nie, żeby Nina była ich wielką fanką, ale tematyka zombie zobowiązuje.


    Zastanawiające dla Niny jest jedno: jak książka ta stała się bestsellerem. Czy fanom zombie podobało się? Każdy oczywiście ma prawo do własnej oceny i tak jak dla ludzi ekskrementy są obrzydliwe, tak samo dla much są fantastyczne. Jeśli w książce pojawiłoby się więcej z gry „Resident Evil” i serialu „The Walking Dead”, to pewnie byłaby dla Niny do przełknięcia, ale w tej formie, w jakiej jest nie zachwyca. A miała chętkę na tą powieść po obejrzeniu zwiastuna ekranizacji.

okładka: Zysk i s-ka
źródło okładki: sklep.zysk.com.pl   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz