piątek, 26 lipca 2013

Kiedy alien poznał Sally. Yyyy Melanie. – „Intruz”, reżyseria Andrew Niccol (2013)

    Po przeczytaniu książki Nina bardzo chciała obejrzeć ten film i tak też zrobiła. Nie była nim zachwycona, ale też nie była bardzo rozczarowana. Czas trwania to 2 godziny 10 minut bodajże. Nie ma, więc tragedii. Dłużyć się może osobom, które nie poszukują romantyzmu w filmach, które nazywa się filmami science-fiction. Tak jak książka jest romansem osadzonym w świecie kosmitów, tak ekranizacja również jest głównie romansem.

    Cóż, już prawie tradycją staje się, że Nina opisuje, co jej się podobało, a co nie koniecznie. O to w końcu jej chodzi. Chce przedstawić Tobie lekkie porównanie filmu z książką. Co zostało zrobione lepiej, a co gorzej. Zacznijmy może od plusów.

   Wujek Jeb jest doskonały. Nina wyobrażała go sobie mniej więcej w ten sposób, w jaki został przedstawiony. Jest to bardzo ciekawa postać. Chodzi cały czas po jaskiniach ze swoją dubeltówką i pilnuje porządku, zwłaszcza po pojawieniu się Wagabundy w ich gronie. Nie jest to postać pierwszoplanowa, ale jest to rola świetnie odegrana. Może lepiej nawet od ról głównych? Jeśli chodzi o grę aktorską, to szału nie ma, ale jest lepiej niż w „Zmierzchu”. Jakoś to tak wszystko naturalniej wygląda w „Intruzie”. Nie często zdarza się, żeby jakaś zmiana podobała się Ninie, a tu proszę, coś się znalazło. No dobrze, jest bardziej dodatek niż zmiana, ale zawsze. W książce dowiadujemy się, że pola w jaskiniach są oświetlane za pomocą luster zamocowanych na ścianach. W filmie dodali bardzo fajną rzecz. Lustra były odwracane, żeby nie było widać z powietrza, helikoptera, żadnych refleksów, odblasków. Nie mogli dać się złapać przez łowców przecież. Taki mały zabieg, a dodał do historii trochę realizmu i wiarygodności. Ninie podobała się jeszcze muzyka, co prawda nie ma ona związku z książką, ale o wiele lepiej ogląda się film z dobrą muzyką niż bez niej. Bardzo przyjemny jest moment, kiedy film się już kończy i przechodzi we wpadającą w ucho piosenkę. Sprawia to, że widz nie chce wychodzić jeszcze z kina, albo nie chce wyłączać telewizora. Niestety ścieżka dźwiękowa odtwarzana utwór po utworze może wydawać się lekko psychodeliczna.

    Minusy? „Czemu prawie zawsze jest ich więcej niż plusów”? – zastanowiła się bohaterka bloga. Jest to trochę zastanawiające, bo film sam w sobie nie jest zły. Odpowiedź jest jednak prosta. Z reguły bardziej podoba nam się to, czego doświadczyliśmy najpierw. No dobrze, Ninie nie podobało się, że film jest utopią za książką, ale co mieli biedni filmowcy z tym zrobić. Najbardziej jednak dziewczynie brakowało rozwinięcia relacji między Wagabundą a jednym z ukrywających się w jaskiniach mężczyzn. Wychodzi z filmu na to, że zakochali się w sobie tak o, od niechcenia. Trochę razem pracują, chwilę rozmawiają i już. Ni z gruchy, ni z pietruchy. W książce jest to bardzo rozbudowany wątek. Można by to ulepszyć, rezygnując ze sceny z udziałem Aarona i Brandta jak jechali po zaopatrzenie. Kompletna nieprawda, tak w powieści nie było. Ninie brakowało też wątku Kyle’a i Jodi. Nic do samej fabuły nie wnosi, ale troszkę ociepla wizerunek faceta. Został jeszcze jeden minus do rozdania. Otrzymują go ludzie odpowiedzialni za obsadę, za bardzo źle dobraną aktorkę do roli Wandy. Nie przypominała ona zbytnio anioła. Malutka była, owszem, ale można jej było, chociaż włosy na blond przefarbować, żeby upodobnić ją do książkowego modelu.

    Podsumujmy, zatem. Nie jest to film, nad którym można rozmyślać po obejrzeniu. Nina nie pomyślała o nim: „O, jaki wartościowy film”. Można powzdychać sobie: „Och! Jaka ta ich miłość jest piękna. Też taką chcę”, choć tak raczej tylko panie zareagują. Jest to przyzwoity romans na wieczór, dość dokładnie oddający fabułę z książki pod tym samym tytułem. 

O książce przeczytasz tutaj.  

ulotka filmu: Monolith Films
źródło ulotki filmu: kinówki.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz