piątek, 15 listopada 2013

Kapitol w kolorach tęczy. - „Igrzyska śmierci” w reżyserii Gary’ego Rossa (2012)

    Dziś mamy przed sobą poważne zadanie. Nie jest łatwo pisać o ekranizacji bestsellerowej powieści, uwielbianej przez masy. Naciski ze wszech stron, presja narzucona na Ninę przez nią samą. Haha! Żartuję. Piszemy tylko prawdę i opisujemy odczucia Niny. Bez względu na panujące trendy.

    Filmu raczej nie można zaliczyć do grona arcydzieł, ale nie jest też beznadziejny, na szczęście. Tak jak książka jest bardziej tworzony z myślą o młodzieży. Nie wyobrażam sobie, żeby rodzice Niny z chęcią go oglądali. Jednak ona sama chyba prędzej obejrzy ekranizacje kolejnych części zamiast je czytać, ale nie jest to jeszcze przesądzone, ponieważ lubi wiedzieć, co zostało zmyślone, a co przedstawione zgodnie z powieścią.

    Adaptacja jest dobrym odwzorowaniem książki, ale jest kilka zmian, które jednak wcale nie psują fabuły, a nawet ją polepszają. Po pierwsze, bardzo dobrze, że twórcy zdecydowali się pokazać, co dzieje się poza areną igrzysk. W ten sposób możemy zaglądnąć do Dystryktów i Kapitolu, możemy być świadkami buntów i układów. W książce narracja pierwszoosobowa nie pozwalała na takie wędrówki. Po drugie, brakuje kilku wymuszanych pocałunków i przytulanek. Gdyby ich ilość w filmie miała się zgadzać z ilością książkową zakochana para musiałaby chyba, co dwie minuty poddawać się miłosnym obrzędom. No nie o to chyba chodzi, więc dzięki Bogu, że nam tego oszczędzili.

    Istnieją również zmiany, które Ninie nie spodobały się za bardzo. Zabrakło jej Haymitcha (Woody Harrelson), który spada ze sceny podczas dożynek w Dystrykcie 12. To mogłaby być scena filmu, bo jeśli zostałaby zrobiona z należytą pieczołowitością byłaby komiczna. Upadki innych są przecież takie zabawne, oczywiście, jeśli nie dzieje się nikomu żadna krzywda. Filmowcy okazali się niezwykle łaskawi dla zwycięscy Igrzysk i ochronili go od masakrycznego zmęczenia. W książce Suzanne Collins opisuje, że był skrajnie wycieńczony i padał na twarz. Może podczas kręcenia filmu obawiali się o kontuzje podczas upadania? Zwycięzca również za mało traci w porównaniu do książki. Chociaż jak zastanowić się nad tym dłużej, to ta jego strata czyni z niego jeszcze większego ciula. Może jednak dobrze, że tak go w filmie oszczędzili. Nikt by go nie lubił pewnie.

    Początek filmu, kojarzy się Ninie z obozem koncentracyjnym. Właściwie z przywozem nowych więźniów do obozu. (Nie chodzi tu oczywiście o scenę w lesie, ale o ten fragment po). Wszyscy idą poważni, przestraszeni, niepewni tego, co się stanie. Jest szaro, ponuro, smutno. Na twarzach nie ma uśmiechów, ni krztyny radości czy zadowolenia. Dosyć przytłaczający jest ten moment filmu. Z kolei gest szacunku w Dystrykcie 12, czyli ucałowanie trzech palców dłoni, wskazującego, środkowego, serdecznego i wyciągnięcie ręki do góry, przywodzi na myśl apel z czasów hitlerowskich i tłumne oddanie czci najbardziej znanemu Niemcowi w historii. Różnica jest taka, że w Dystrykcie 12 unoszą lewą rękę, a Heil Hitler (lub „dotąd olejną”, jak kto woli) pokazuje się prawą.  

    Przyszedł czas na podsumowanie (jak ten czas szybko leci). Film z gatunku akcja dla młodzieży. Oczywiście dla wszystkich fanów cyklu o Katniss Everdeen i dla tych ciekawych, którzy mają ponad dwie godziny czasu wolnego i nie wiedzą, co z nim zrobić. Na koniec jeszcze tylko takie małe spostrzeżenie. Zauważyliście, że często jak ktoś opisuje przyszłość to ubiera ludzi w dziwne stroje, a na głowy nakłada cudaczne fryzury we wszystkich kolorach? Mieszkańcy Kapitolu są właśnie takimi ludźmi z przyszłości.

O książce przeczytasz tutaj.

źródło plakatu: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz