poniedziałek, 18 listopada 2013

Nadzieja umiera ostatnia. – „Love story” Erich Segal (1970)

    1. Jennifer Cavilleri - studentka college’u Radcliffe, miłośniczka muzyki klasycznej i córka piekarza włoskiego pochodzenia. 2. Oliwer Barrett IV - student college’u Harvarda, odnoszący sukcesy hokeista i syn wpływowego ojca. Właściwie wszystko tych dwoje dzieli, ale jakimś cudem udaje im się w sobie zakochać.  

    „Love story” jest to bardzo krótka książka. Można ją przeczytać w jedno popołudnie, co ułatwia również lekki styl. Czyta się, więc szybko, łatwo i przyjemnie. Narracja pierwszoosobowa bardzo dobrze się spisuje w tego typu utworach. O wszystkich wydarzeniach opowiada nam Oliwer, co według Niny jest dosyć odważne, bo romanse, historie miłosne zwykle kojarzą się z opowieściami kobiet. No i to by było chyba wszystko z zakresu „dobre”.

    Dla Niny niewyobrażalna jest sytuacja, w której lekarz mówi o chorobie współmałżonkowi, a nie mówi o niej osobie chorej. Chory ma żyć w nieświadomości? I może jeszcze to dla jego dobra? Ten pomysł bardzo jej się nie spodobał. Nie zdradzamy w tym momencie tajemnic i sekretów zawartych w powieści Ericha Segala, ponieważ czytając pierwszy akapit książki będziecie wiedzieć, że coś wydarzyć się musi. Właściwie to nawet wydaje nam się mało prawdopodobne, żeby ktoś nie znał przebiegu tej historii, ale na wszelki wypadek szczegółów nie opisujemy.

    Książka uczy nas też czegoś wartościowego, a mianowicie, że nie warto prowadzić wojen z rodzicami. Lepiej się pogodzić, bo i tak najprawdopodobniej w końcu któraś strona pęknie i już dłużej nie będzie mogła wytrzymać w takim położeniu, albo najzwyczajniej w świecie ktoś będzie potrzebował pomocy, opieki, wsparcia (finansowego).

    Opowieść miłosna - to za dużo powiedziane. Miłości w tej książce jest tyle, co kot napłakał. Jeśli ktoś poszukuje uniesień czy wzruszeń w powieściach, to niech lepiej sięgnie po jakiś inny tytuł. Podejrzewam, że w Harlequinach jest tego więcej niż w „Love story”, bo tutaj „z uniesień pozostało mi uniesienie brwi, a ze wzruszeń - wzruszenie ramion”. (Jacek Podsiadło) Nina uważa, że książka powinna nosić tytuł „Story”, ponieważ obecny tytuł oszukuje i daje nadzieję. Nadzieję, której Nina miała pod dostatkiem, ale ta nadzieja umarła wraz z ostatnim zdaniem powieści, a Nina nie dostała nic w zamian.


    „Love story” to bardziej szkic, mocno rozbudowany plan powieści. Może jest tak, dlatego że najpierw powstał scenariusz filmowy. Nikt jednak nie chciał tego nakręcić, więc agent poradził autorowi napisanie książki. Może ciężko mu było wyjść poza ramy tego, co już opisał w scenariuszu. Dziwi nas, jakim cudem książka stała się tak znana i kochana na całym świecie. 

okładka: Wydawnictwo ISKRY
źródło okładki: lubimyczytac.pl 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz