piątek, 6 września 2013

Dorwać rzeźnika. - „Kolekcjoner kości” w reżyserii Phillipa Noyce’a (1999)

    Kiedy Nina myślała o tym filmie, to zawsze myślała: „Nie chcę go oglądać. Na pewno jest straszny”. W tym tygodniu jednak się przełamała, obejrzała i okazało się, że wcale straszny nie jest. Co więcej, po przeczytaniu książki nie trzyma nawet w napięciu.

    Może kilka słów o aktorach. Amelia (Angelina Jolie) – Nina uważa, że to w miarę dobry wybór, bo bohaterka jest ładna, ale i twarda. Tak, Angelina się nadaje do takich ról. Lincoln (Denzel Washington) – no cóż, powiedzmy szczerze, że chyba nie powinien być czarny. W książce jest fragment, który opisuje jak Lincoln dostaje zapaści i jego skóra robi się biała niczym kość. Nina uważa, że to powinno dać twórcom filmu do myślenia, no chyba, że murzyni też tak mogą zrobić ze swoją skórą.

    W filmie można zaobserwować sporo zmian w stosunku do książki. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to chyba zmiana pielęgniarza Rhyme’a na pielęgniarkę Thelmę (Queen Latifah). Nina chce powiedzieć tylko: „Gdzie jest mój ulubiony Thom”! To jest dość zastanawiające, dlaczego doszło do takiej wymiany. Może filmowcy stwierdzili, że w powieści jest za mało kobiet (a jak już jakaś występuje, to jest ofiarą) i postanowili wprowadzić kilka modyfikacji, żeby w żadnym wypadku feministki nie miały się, do czego przyczepić. Tak, przyznajcie, że to dosyć racjonalne wytłumaczenie, ale kto ich tam wie. Zmienione zostały również niektóre nazwiska. Amelia nie jest już Amelią Sachs, ale Amelią Donaghy. Ron Sellitto przemienia się w Pauliego Sellitto, a na dodatek w jego roli występuje Ed O’Neil (czyt. Al Bundy). Wyciętych zostało kilka epizodów i w ten sposób brakuje kilku ofiar, które w książce miły swoje pięć minut. Ofiary, nazwijmy je, „1” i „2” są zgodne z powieścią, ale „3” i „4” zawierają elementy, które do nich nie należą. Z takich drobnych, w zasadzie nic nieznaczących, zmian dodać należy, że w książce Amelia nie spotykała się z nikim, a w filmie postanowili podarować jej faceta. Na koniec tego akapitu, wypada napisać, że Nina z wielką radością wyrzuciłaby ostatnią scenę, w której chyba cały Nowy Jork odwiedza Lincolna Rhyme podczas Bożego Narodzenia i mamy piękną amerykańską sielankę. „Na co komu ten Hollywood”?

    Bardzo dobrze, że w filmie cała akcja rozgrywa się w przeciągu kilku dni. To urealnia całą fabułę. W powieści mamy wszystko skumulowane jakoś w dobie z haczykiem co powoduje, utratę realności. Samo zbieranie dowodów i ich zbadanie zajęłoby pewnie połowę czasu. Podczas oglądania filmowego „Kolekcjonera kości” nie ma się wrażenia, że bohaterowie są cudotwórcami. No tak przynajmniej odbiera to Nina.

    Podsumowując „Kolekcjoner kości”, jako ekranizacja powieści jest raczej słaby, ale patrząc na niego z perspektywy zwykłego filmu zyskuje na ocenie. Jest to raczej film na podstawie, albo inaczej mówiąc – na motywach – powieści. Szkoda tylko, że po przeczytaniu książki jest przewidywalny, bo chociaż morderca jest inny u Deavera, to Nina od razu zgadła, kto nim będzie u Noyce’a. 

O książce przeczytasz tutaj.

plakat: Columbia Pictures, Universal Pictures
źródło plakatu: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz