poniedziałek, 2 września 2013

Kości zostały rzucone. – „Kolekcjoner kości” Jeffery Deaver (1997)

    Wyobraźcie sobie, że jesteście w nowojorskim apartamencie. Leżycie w łóżku, ale coś jest nie tak. Nie możecie ruszyć nogami. Tułów również nie chce się poruszyć. Ręka ani drgnie. W końcu udaje się Wam unieść palec serdeczny i obracacie głową. Myślicie tylko o tym, żeby skończyła się już ta męka i żebyście mogli zostać uwolnieni od tego ciała, które nie pozwala Wam żyć tak jakbyście tego chcieli. Dobrze. Wiecie już, w jakiej kondycji jest jeden z bohaterów, Lincoln Rhyme, który przed wypadkiem na stacji metra był cenionym kryminalistykiem. Ze względu na jego wiedzę i doświadczenie policja Nowego Jorku zwraca się do niego z prośbą o pomoc. W mieście grasuje bardzo wyrachowany, okrutny i inteligentny morderca.

    Pierwszą ofiarą jest John Ulbrecht, którego ciało znajduje policjantka patrolu Amelia Sachs. Funkcjonariuszka postanawia zabezpieczyć miejsce odnalezienia zwłok, czym imponuje Lincolnowi Rhyme. Mężczyzna nie bez oporów, ale zgadza się pomóc złapać przestępcę. Chce jednak by to Amelia zajmowała się zabezpieczaniem śladów i zbieraniem dowodów na miejscu zbrodni. Kobieta zdecydowanie odmawia, mówi, że nie zna się na tym, nie ma doświadczenia ani nawet przeszkolenia w tym kierunku. Zostaje do tego jednak zmuszona poprzez rozkaz dowódcy. Amelia nienawidzi Lincolna za to, że musi się ona zmagać z widokami, z którymi wolałaby nie mieć styczności. Nina ma takie same odczucia wobec Rhyme’a, ale u niej nie zmieniają się one w sympatię tak jak to ma miejsce w przypadku funkcjonariuszki Sachs.  

     Przez całą książkę bohaterowie walczą z czasem. Muszą poznać miejsce i sposób, w jaki ma umrzeć kolejna ofiara kolekcjonera kości, a muszą do tego dojść na podstawie wskazówek, które zostawia przy poprzednich poszkodowanych. Mieszkanie Lincolna zamienia się w laboratorium, gdzie badane są wszystkie próbki oraz w centrum całej operacji. On podejmuje decyzje, on rozporządza policjantami. On wpada na najgenialniejsze pomysły, co czyni go kimś w rodzaju Sherlocka Holmesa, a przynajmniej dr House’a. Może być to irytujące dla odbiorcy, że w niemal ostatniej chwili Lincoln Rhyme doświadcza olśnienia i wie, co trzeba zrobić.

    Książka jest dobrze napisana i dobrze pomyślana. Czyta się ją przyjemnie, ale z napięciem i oczekiwaniem najgorszego. Są fragmenty, które mogą spowodować, że Wasz żołądek będzie chciał się zbuntować i oddać światu, to, co świat chciał przez Wasze ręce mu ofiarować. No chyba, że jesteście odporni na nieapetyczne widoki albo nie przykładacie się by sobie je wyobrazić. „Do końca nie wiedziałam, kto jest tytułowym kolekcjonerem kości, a na dodatek autor zasiał we mnie mylące przekonanie, że wiem, kim on jest”. Czyż to nie jest najważniejsze w powieści tego typu, żeby tożsamość mordercy nie była znana czytelnikowi do momentu, w którym autor sam o tym mówi? Sama końcówka książki również jest zaskakująca, chociaż Nina nie ma przekonania czy nie jest ona zbyt przesadzona, ale to już należy do oceny indywidualnej odbiorcy.

O filmie przeczytasz tutaj.

okładka: Prószyński i S-ka
źródło okładki: proszynski.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz